żegnania. Myślałem, że jeszcze wróci, myliłem się jednak mocno.
I jakby wkuty w ziemię, długo przeprowadzałem go wzrokiem, — szedł powoli, z pochyloną na piersi głową, potykał się niekiedy, jakby nie patrzył, gdzie idzie, — potem zrobiło mi się dziwnie smutno.
Gdybym mógł go zapomnieć choć na jedną chwilę! Ale Edie przysunęła się, gdym wrócił do jadalni i zasypała mię tysiącem pytań. Pragnęła wiedzieć, jak mu upłynęła młodość, czy jest bardzo silny, czy zna dużo kobiet? Nie umiałem nawet zaspokoić wszystkich, a potem cały wieczór się dąsała...
Później powrócił ojciec i znowu mówił o Jim’ie, a mnie czyniło się coraz boleśniej, coraz więcej gorzko.
Nie mogłem poprostu słuchać. Jim pobiegł od nas do miasteczka i pił od południa w zajeździe.
Potem zaś, mocno już nietrzeźwy, zeszedł ku wzgórzom Westhouse’u, pobił się z jakimś cyganem i poturbował go tak nieszczęśliwie, że biedak podobno miał nie przeżyć nocy.
Ojciec sam spotkał Jim’a na wielkim gościńcu, posępnego jak gradowa chmura i gotującecego się znieważyć pierwszego lepszego przechodnia.
— Mój Boże! — kończył staruszek, ze smutkiem trzęsąc siwą głową — co za czasy i jak to zmienia się wokoło wszystko! Ładnych będzie
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.