Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

W gardle czułem suchość tak nieznośną, że tylko rozpaczliwym wysiłkiem zdobyłem się na owe słowa.
— Doprawdy? — spytał z nagłą zaciętością.
Urwał i twarz jego przyoblekła nieugięty wyraz.
— Więc dobrze się stało — wyrzekł twardo. Dziś jeszcze miałem być w West Inch’u i otwarcie rozmówić się z tobą. Uprzedziłeś tylko moje chęci.
— Piękny przyjaciel! — rzuciłem z pogardą.
— Jock’u! — syknął boleśnie. — Jock’u, pomówmy rozsądnie. Sam wyjaśnię ci wszystko. Patrz mi w oczy, zobacz, że nie kłamię. Spotkałem Edie... chciałem powiedzieć miss Calder... zrana, pierwszego dnia pobytu w Berwick. Wtedy zdarzyły się okoliczności, które nakazały mi przypuszczać, że jest wolna, i w tem przekonaniu, — przysięgam ci, że mówię prawdę, — całą duszą rzuciłem się w ślady tego cudnego stworzenia. Potem... potem oznajmiłeś mi, że jest twoją narzeczoną i to był dla mnie chyba najcięższy cios w życiu. Wiadomość owa wprawiła mię poprostu w obłęd. Odtąd dnie i noce spędzałem na burdach i bezustannej prawie pijatyce, i tylko szczęśliwym jakimś trafem nie znajduję się w tej chwili w więzieniu. Aż spotkałem ją po raz drugi, — przypadkiem, — na zbawienie duszy, klnę ci się, że to był tylko przypadek, — i wtedy sama ze mną zaczęła rozmowę. Powiedziałem jej zaraz o tobie, ale wybuchnęła tylko śmiechem. Stosunek wasz, nazwała