Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy tak?! — wybuchnąłem, zrzucając bez namysłu kurtkę. — A więc, baczność, Horscroft’cie! bo jeśli usłyszę o niej jedno jeszcze takie słowo, wtłoczę ci je do gardła, choćbyś był większy, niż zamek w Berwick’u!
Milcząc, odwinął rękawy, aż do łokci. A potem opuścił je z powrotem, zwolna.
— Nie unoś się — przemówił miękko. — Sześćdziesiąt cztery funty wagi i pięć cali wzrostu, to różnica, której nie zrównoważy najtęższa choćby siła pięści. Dwóch takich starych przyjaciół, biorących się za bary dla... No, już nie powiem! Ach! Boże! Patrz, czy to nie można stracić głowy i czy ten spokój nie przywiedzie najrozumniejszego do szaleństwa?!!
Drgnąłem i posłałem w bok prędkie spojrzenie.
O kilkadziesiąt kroków od nas stała Edie z twarzą tak obojętną i spokojną, jakby nie widziała naszych, — podnieconych i rozpalonych gorączką.
— Byłam już blizko domu — odezwała się łagodnie — kiedym dostrzegła was rozmawiających i zdaleka wydało mi się, że to chyba sprzeczka? Więc zawróciłam natychmiast, bo chciałam się dowiedzieć o co wam właściwie chodzi?
Twarz Jim’a zbielała z gniewu, skoczył ku niej jak szalony i mocno pochwycił za rękę.
Edie krzyknęła głośno ,w oczach jej odbił się wyraz przestrachu, lecz Horscroft nie zważał na to i wlókł ją prawie do miejsca, w którem stałem jak martwy, nie śmiejąc się nawet poruszyć.