Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

On zaś zapomniał jej wszystkiego złego, jak nie pamiętał obelg, które rzucał jej w twarz wtedy... Myślę, ża całowałby nawet ślad, jaki trzewiczki Edie czasem odciskały w błocie...
Kiedy niekiedy wybieraliśmy się — we dwóch tylko — na bardzo dalekie spacery. O jednym z nich chcę właśnie mówić.
Dnia tego, oddawna już pozostawiliśmy za sobą zbocza, okryte w świeżą zieleń strojnymi krzakami janowców, minęliśmy nawet Brampton House i okrążyli ogromny klomb sosen, chroniący domek majora Elliott’a od groźnych morskich wiatrów.
Rozpoczynała się wiosna.
A właściwie ta prawdziwa wyprzedziła kalendarzową i tak znacznie, że już w końcu kwietnia wszystkie drzewa, obsypały się młodymi liśćmi.
Ciepło było, jakby w pogodny dzień letni.
To też zdziwiliśmy się obaj niepomiernie, skoro oczom naszym ukazał się nagle kominek, zdala już krwawiący się mnóstwem rozżażonych węgli i królujący, jak podczas najsroższej zimy, na trawniku przed drzwiami majora.
Paliło się na nim co najmniej pół pnia sosnowego, a płomienie buchały wysoko i sięgały prawie do okien sypialni.
Jim i ja otwieraliśmy szeroko oczy, istotnie nie mogąc uwierzyć we śnie-li to ,czy na jawie, jednak ogarnęło nas prawdziwe osłupienie, kiedyśmy ujrzeli majora, wychodzącego z domu ze sporym garnkiem w ręku, za nim zaś jego siostrę,