Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szkocya, ale po drugiej stronie tych drzew, zaczyna się ziemia angielska.
— Doskonale! Przynajmniej wiem teraz, gdzie jestem! Mgła mię zaskoczyła na morzu i błądziłem trzy dni bez busoli — objaśniał śpiesznie nieznajomy. — Nie spodziewałem się już ujrzeć ziemi.
Mówił bardzo biegle po angielsku, od czasu do czasu uderzały mię tylko dziwne zwroty zdania.
— Skądże pan jedzie? — pytał Jim żdziwiony.
— Przedtem byłem na okręcie, który, niestety, zatonął — oznajmił obcy trochę szorstko.— Jak się nazywa to miasto?
— Berwick.
— Bardzo dobrze! Chciałbym odpocząć trochę, zanim ruszę dalej.
Wykonał pół obrotu w stronę statku i nagle zachwiał się tak mocno, że upadłby z pewnością, gdyby nie zdążył uchwycić się dziobu.
Przysiadł na nim ciężko, twarz powlekła mu się natychmiast ciemno-purpurową barwą, oczy błysnęły dziko, jak u zwierza, potem spojrzenie zmętniało...
Voltigeurs de la Garde!! — krzyknął głosem donośnym i dźwięcznym, niby granie trąby. I raz jeszcze:
— Voltigeurs de la Garde! Zerwał kapelusz z głowy i podniósł go wysoko, potem raptownie, z podaną naprzód twarzą,