Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

Zawierało chyba setki i tysiące funtów, gdyż były to suwereny angielskie, błyszczące, nowe, jakby wyszły przed chwilą z pod stępla.
Niespodziewany widok owych bogactw wprawił nas narazie w rodzaj odrętwienia i mimowoli zapomnieliśmy o ich nieszczęśliwym właścicielu. Ocucił nas dopiero jęk cichy, przeciągły.
Wargi mu zsiniały jeszcze więcej, dolna szczęka opadła i odsłoniła usta, z których blysnęly dwa rzędy zębów, białych, jak kły wilka.
— Boże! On kona! — wyszeptał Jim ze współczuciem. — Prędko, Jock’u, prędko! Biegnij do strumienia i przynieś mi wody w kapelusz! Prędko, mówię ci, albo nie uratuje go już żadna siła! Rozbiorę biedaka tymczasem!
Co tchu kopnąłem się pomiędzy drzewa i w kilka sekund byłem już z powrotem, spełniwszy co do joty polecenie.
Horscroft rozpiął mu ubranie i odsłonił wykwintną koszulę.
Potem energicznie spryskał całe ciało wodą i troskliwie, pokilkakroć zwilżył wyschłe wargi.
Starania jego odniosły nadspodziewanie prędko pożądany skutek, gdyż nieznajomy odetchnął głęboko, dźwignął się i zwolna jął przecierać oczy, jak człowiek, budzący się ze snu twardego.
Wracał do życia, my zaś, ochłonąwszy z chwilowego przerażenia, osłupiałym wzrokiem mierzyliśmy jego pierś odkrytą.
Widniały bowiem na niej dwa straszliwe, czer-