Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy ruch tego człowieka niestartą głoską wyrył mi się w sercu.
Jednym z najpierwszych czynów było ofiarowanie ojcu batu, w którym przybył, z tym tylko warunkiem, że będzie mu wolno odebrać go w razie koniecznej potrzeby.
Tego roku śledzie akurat przepływały bardzo blizko brzegu, że zaś stryj, jeszcze przed śmiercią przysłał nam kiedyś piękny zapas sieci, więc szczodry dar de Lapp’a przysporzył ojcu dobrych kilkanaście funtów.
Czasem nieznajomy puszczał się w łodzi sam jeden i nieraz miałem sposobność widzieć, jak posuwał się zwolna wzdłuż brzegów, co chwila zanurzając długą tykę i co kilka łokci rzucając w wodę kamyk, owiązany sznurkiem.
Nic a nic nie rozumiałem tej manipulacyi, aż do dnia, w którym nieznajomy rzecz całą wyłuszczył mi z własnej ochoty.
— Niezmiernie lubię badać wszystko, co ma jakikolwiek związek z techniką wojenną — odezwał się kiedyś, skorośmy wyszli na spacer. — To też nigdy nie opuszczam najdrobniejszej sposobności. Tutaj zaś znalazłem obfite pole do rozmaitych, ciekawych dociekań. Przyszło mi na myśl, naprzykład, czy komendantowi korpusu jakiejś armii, bardzo byłoby trudno lądować na tym piaszczystym brzegu?
— Szczególniej, gdyby przeszkadzał wiatr wschodni — zauważyłem naiwnie.
— Otóż właśnie, — w razie wschodniego wia-