Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

przez plutony zapasowe, dziesięć minut, jak wiek długich, i baterye sterczały, jak dawniej, tylko już zmuszone do milczenia, wśród nich nieliczne trupy artylerzystów hiszpańskich... Z naszych nikt nie był zabity. Wojny i sztuki wojowania trzeba się tak samo uczyć, jak hodowania owiec, młody przyjacielu!
— Et! — odparłem, cokolwiek porywczo — gdybyśmy umieścili trzydzieści tysięcy ludzi na którem z tych zboczy, z pewnością przyszłoby do tego, żebyście jedyny ratunek widzieli w statkach, osłaniających wam tyły!
— Na zboczach? — powtórzył de Lapp z przeciągłym akcentem, szybkiem spojrzeniem ogarniając skały. — Tak, gdyby wasz dowódca znał się naprawdę na rzeczy, oparłby lewe skrzydło o folwark w West Inch’u, środkowe bataliony umieściłby w Corriemuir, a prawe tam, koło domku waszego doktora, otoczone gęstą linią tyralierów. Przytem kawalerya musiałaby tak umiejętnie manewrować, żeby przeciąć nam pochód już z chwilą formowania kolumn na wybrzeżu. Niechże nam jednak pozwolą rozwinąć szeregi, potrafimy poradzić sobie z resztą! Najsłabszą stroną terenu jest tamten oto wąwóz: w mgnieniu oka wymiótłbym go armatami i zapełnił swoją kawaleryą. Potem piechota runęłaby w zwartych szeregach, i rozniosłaby to skrzydło. Gdzieżby wtedy byli wasi ochotnicy, Jock’u? — zapytał z przekąsem.