— Ścigaliby pańskich ludzi, depcząc boleśnie po piętach! — odciąłem się, zupełnie seryo.
I nagle obaj wybuchnęliśmy serdecznym śmiechem, — w ten sposób kończyły się zwykle wszystkie podobne rozmowy.
Czasem, skoro tak dowodził, byłem najszczerzej przekonany, iż żartuje, kiedyindziej nie tak łatwo mogłem to przypuścić i wtedy nieokreślony jakiś niepokój wpełzał mi do duszy.
Pamiętam doskonale, jak pewnego letniego wieczora, kiedy kobiety spać poszły, a w kuchni zostaliśmy się my tylko, czterej mężczyźni, — nieznajomy jął nagle mówić o Szkocyi i stosunkach łączących ją z Anglią.
Dawniej, przed laty, mieliście własnego króla i prawa wasze stanowiono w Edymburgu, — odezwał się obojętnie, jakby od niechcenia.— Czy teraz nie ogarnia was niekiedy rozpacz, nienawiść może, na myśl, że obecnie wszystko pochodzi z Londynu?
Jim odjął od ust nierozłączną fajkę.
— My to przecież narzuciliśmy monarchę Anglii, — oparł zwolna, — jeśli więc kto, to oni właśnie powinni czuć się pognębieni.
Panu de Lapp obcym najwidoczniej był ten szczegół, gdyż na chwilę zaległo milczenie.
— Jednakże wszystkie prawa z Londynu dziś biorą początek — powtórzył w zamyśleniu, — bądź, co bądź, dla was nie może to być korzystnem.
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.