— Nie wiem kto pan jesteś — zaczął wkońcu — ale pan przypatruje mi się, jakgdyby znał rzeczywiście?
— Widziałem już raz pana — powiedział major stanowczo.
— Nigdy.
— Mógłbym przysiądz.
— Gdzież więc?
— W wiosce Astorga, w roku 18...
Nieznajomy drgnął silnie i utopił w majorze swój wzrok przenikliwy.
— Mon Dieu, mon Dieu, — szepnął po chwili, — co za dziwny zbieg okoliczności! Pan jesteś owym parlamentarzem angielskim, nieprawdaż? Tak, teraz już pamiętam. Pozwoli pan, że mu w cztery oczy rzeknę małe słówko.
Odeszli na stronę i rozmawiali po francusku, przynajmniej przez kwadrans, twarz nieznajomego przyoblekła przytem wyraz niezwykłej powagi, coś tłomaczył żarliwie, o coś pytał, niecierpliwie potrząsając ręką, major zaś od czasu do czasu potakiwał tylko siwiejącą głową.
Zdaje się, że zgodzili się wreszcie na jedno, bo major silnie uścisnął podaną mu rękę, potem rzekł kilkakrotnie: Parole d’honneur, potem jeszcze: Fortune de la guerre, wyrazy, które zrozumiałem doskonale, gdyż u Birwhistle’a niezmiernie dbali o rozwój w naukach...
Wkrótce zaś nie uszło mym oczom, że major nie ośmielał się na żadne poufałości, ani też zwykłe traktowanie naszego tajemniczego gościa, rze-
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.