Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

włosach, ile piór na kapeluszu, aż dziwiłem się wkońcu skąd mu się brała cierpliwość odpowiadać na to wszystko i jak mógł zauważyć te wszystkie szczegóły!
Każde jej pytanie zaspakajał z pełnym wyrozumienia uśmiechem. I tak barwnie opowiadał te błahostki, tak widać po nim było, że chce ją rozśmieszyć i zabawić, iż nieraz mimowoli pytałem się w duchu, jakim to cudem się dzieje, że ciągle jest taka sztywna, czemu okazuje mu twarz tak bardzo różną od tej, którą miała choćby dla nas.
Minęło lato, jesień, potem upłynął pokaźny szmat zimy, a my ciągle wiedliśmy spokojne i względnie szczęśliwe życie.
Zaczął się rok 1815-y.
Wielki cesarz ciągle przebywał na Elbie i rozpacz żarła mu nielitościwe serce, a zebrani w Wiedniu ambasadorowie, ciągle jeszcze kłócili się o sposób podzielenia pomiędzy siebie tej dumnej, lwiej skóry, teraz, kiedy mu jarzmo włożyli na szyję i zmusili do stłumienia groźnych dla siebie pomruków.
My zaś, w naszym zapadłym kątku Europy, cali pochłonięci byliśmy przez drobiazgowe, drobne, a jednak niezbędne czynności, przez starania koło owiec, częste wyprawy na targ do Berwick z bydłem, wreszcie przez wieczorne pogawędki przy ogniu, podsycanym ciągle świeżym torfem.
I nie przychodziło nam nawet do głowy, że czyny tych wysokich i potężnych dygnitarzy, mogą mieć jakikolwiek wpływ na nasze losy.