Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Co zaś do wojny, zgodnie przecież przyznawali wszyscy, że skoro cień złowieszczy z nad głów naszych rozwiał się już na zawsze, i jeśli przytem Sprzymierzeni nie pokłócą się przypadkiem z sobą, tedy może minąć pięćdziesiąt lat i nawet więcej, zanim w Europie zabrzmi jeden choćby wystrzał.
W tym także mniej więcej czasie, zdarzył się wypadek, który w tej chwili ostremi liniami rysuje się w mojej pamięci. Zdaje się, że to zaszło przed końcem lutego i chcę go tu opowiedzieć, zanim ruszymy dalej.
Wiecie zapewne, jak wyglądały pograniczne wieże alarmowe?
Były to olbrzymie, ze złomów budowane, stołby, rozsypane w pewnej między sobą odległości, wzdłuż linii, dzielącej prowincye, i tak obmyślane, by dawać mogły schronienie i opiekę tamecznym mieszkańcom przeciwko maruderom i bandytom.
Kiedy Percy ze swoimi ludźmi zapuszczał się głębiej w pogranicze, wszyscy ściągali z trzodami na podwórzec wieży, zamykano ciężką bramę i natychmiast zażegano chrust, przygotowany oddawna na szczycie.
Był to umówiony sygnał, na który miały odpowiadać wszystkie inne wieże.
I migotliwe płomyki rozwijały się prędko w długi szereg, dosięgały zboczy Lammermuir, niosły nowinę do Pentland’u, potem do Edymburga. Tak oto bywało w owych odległych czasach. Bo teraz wszystkie te starożytne wieżyce