Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

łąź janowca i zachwiał się mocno, a odzyskując równowagę, wypuścił smyczę z ręki i prawie natychmiast przeklęte zwierzę pomknęło naprzód, błyskawicznie zbiegając w dolinę.
Ciarki mi przeszły po grzbiecie i każdy chyba zrozumie, że położenie moje nie należało wcale do najzabawniejszych, gdyż w pobliżu nie było nietylko kamienia, lub kija, ale nawet najnędzniejszego patyka.
Major przywoływał go wprawdzie rozpaczliwym krzykiem, zdaje się, jednak, iż głos ten jątrzył tylko napróżno buldoga, ponieważ biegł coraz prędzej. Na szczęście znałem jego imię i „ośmielałem się ‘ żywić nadzieję, że to wywalczy względy należne starej znajomości.
I kiedy już rzucał się na mnie, ze zjeżoną sierścią, krwią zaszłemi oczyma i pianą na brzydkim pysku, krzyknąłem całą siłą płuc młodych i zdrowych.
— Bounder! Bounder!!
Co wywołało tyle upragniony skutek, gdyż przesadził mię potężnym susem i skoczył, jak szalony w kierunku, idącego spokojnie de Lapp’a.
Uszu cudzoziemca dosięgnął tymczasem cały ten niezwykły hałas, gdyż odwrócił się nagle, ogarnął nas bystrem spojrzeniem, i zaraz, zrozumiawszy niby o co chodzi, szedł dalej, założywszy w tył ręce i nie przyśpieszywszy wcale kroku.
Uczyniło mi się gorąco, — pies nie znał go wcale.
Jąłem biedz zatem tak prędko, jak tylko mi na