Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

to pozwalały nogi, chciałem przywołać zwierzę, a choćby tylko ostrzedz tego, który zdawał się nie pojmować całej grozy chwili. Do dnia dzisiejszego nie rozumiem, co się potem stało. Buldog gotował się właśnie do skoku, gdy nagle spostrzegł dziwne ruchy, jakie pan de Lapp czynił wielkim i ostatnim palcem... I zaraz wściekłość znikła, niby za dotknięciem laski czarnoksięskiej, pies zakręcił radośnie króciutkim ogonem i łasząc się, przypadł mu do nóg, pieszczotliwie opierając łapę o jego kolano...
— To pański pies, majorze? — spytał od niechcenia, gdy stary żołnierz zbliżył się, kulejąc i sapiąc mocno. — Śliczne zwierzę, prześliczne, co za rasa!
Major nie mógł zrazu odpowiedzieć, milcząc ocierał pot z czoła i oddychał ciężko. Nic dziwnego, całą tę przestrzeń przebył pędem!
— Obawiałem się, żeby panu nie zrobił co złego — wymówił wreszcie urywanym głosem.
— Ha! Ha! Ha! Wolne żarty, drogi panie!— zaprzeczył nieznajomy z uśmiechem. — Piękne, łagodne zwierzę. Ogromnie lubię psy rasowe i ogromnie się cieszę z dzisiejszego spotkania, majorze, gdyż ten oto młody człowiek, któremu, między innemi, winien jestem wiele, ma niezmierną ochotę ogłosić mię za szpiega. Czy nie odgadłem, Jock’u? — dodał złośliwie, zwracając się do mnie.
Tak mię przeraziły te niespodziewane słowa i nagły zwrot w rozmowie, iż głosu nie mogłem dobyć z gardła. Podobno zaczerwieniłem się, jak