Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

świeżego powietrza. Sapristi, jakże tam było gorąco! Cóż jednak! W żaden sposób nie mogłem pomieścić się cały, stopy i część nóg — po kolana — musiały zostać na mrozie. Nic to jeszcze, — zasnąłem potem, trochę z bólu, trochę ze zmęczenia, tymczasem zaś pojawiły się wilki i zaczęły pożerać trupy ludzkie i ścierwo ubitych koni. Oczywiście nie omieszkały i mnie trochę nadwyrężyć. Odtąd jednak, co noc czuwałem z pistoletami w ręku i nie pozwoliłem im więcej probować tego przysmaku. W ten sposób przepędziłem dziesięć dni, i nie mógłbym powiedzieć, że były najgorsze w życiu.
— Dziesięć dni! — wykrzyknąłem z osłupieniem. — A czemże się pan żywił?!
— Koniną — oznajmił z zimną krwią cudzoziemiec. — Był dla mnie zarazem mieszkaniem i... jakże tam?... wiktem. Tylko, rzecz prosta, że ból i rany nie odjęły mi całkowicie rozsądku, więc pokornie spożywałem nogi, nie tykając ciała. Wokoło mnie walały się dziesiątki trupów, przy każdym błyszczała manierka, miałem zatem wszystko, czegom mógł zapragnąć! Jedenastego dnia przybył, wysłany na zwiady, patrol lekkiej kawaleryi i cała przygoda skończyła się nadspodziewanie dobrze.
I tak, poprzez rozmowy, zawiązywane przypadkiem i które nie były na tyle ważne, by je przytaczać — w luźnym z całością związku — czyniło się w umysłach naszych światło, darła się zasłona, rzucona na osobę i przeszłość tego dziw-