z współczuciem i jakby do siebie. — Poczciwe biedaczysko.
— A jeśli egzamina poszły mu pomyślnie — ciągnąłem, nie zwracając uwagi na ów niezrozumiały wykrzyknik, — wynajmie zaraz mieszkanie, na drzwiach umieści lśniącą, doktorską tabliczkę, — my zaś — utracimy naszą Edie...
Umyślnie przybierałem ton cokolwiek żartobliwy i usiłowałem o tym niedalekim fakcie odzywać się z całą swobodą, przecież wyrazy więzły mi co chwila w gardle i ogarniało mię, niczem się nie dające powściągnąć, wzruszenie.
— Biedny ten Jim — wyrzekła znów Edie cichutko.
Widziałem doskonale, że łzy miała w oczach.
— I biedny Jack — dodała ciszej jeszcze, serdecznie ujmując mię za rękę.
Przez jedno krótkie mgnienie szliśmy bliziutko przy sobie, jak dawniej, krew gorącą falą nabiegała mi do piersi...
— Biedny, bo i tobie chodziło kiedyś o mnie, prawda Jack’u? — mówiło dziewczę dziwnie zdławionym głosem.
Zdało mi się nagle, że chyba się nie zmogę, chyba porwę tę dziewczynę i ucieknę z nią na koniec świata, i nikogo jej nie pozwolę kochać, tylko siebie!
Sekund kilka — jak wiek długich.
— Patrz, jaki śliczny statek! — odezwała się już spokojniej.
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.