Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Oprzytomniałem i mimowoli spojrzałem w wskazanym pierunku. Na morzu istotnie kołysał się zgrabny „cutter”, o trzydziestu mniej więcej tonnach objętości. Sądząc po smukłych masztach i budowie przodu, mógłby współzawodniczyć w szybkości z niejednym wielkim okrętem.
Płynął z południa, a w promieniach zniżającego się powoli słońca, srebrem lśniły trójkątne żagle, rozpięte na przednim i środkowym maszcie, lecz nie upłynęło nawet pół minuty, skoro wszystkie zwinęły się nagle, na podobieństwo mewy, składającej śnieżne swoje skrzydła, i zaraz z masztu na przodzie statku jęła się spuszczać kotwica, a woda bryznęła w górę białą pianą.
Przystawał nie dalej, jak ćwierć mili angielskiej od brzegu, kto wie, czy nie bliżej, gdyż na pokładzie z tyłu statku rozróżnialiśmy doskonale wysokiego wzrostu mężczyznę w rodzaju szłyka na głowie, który z lunetą w ręku przyglądał się uważnie okolicznym zboczom.
— Co on tu robi? — zagadnęła mię Edie po chwili.
— Są to prawdopodobnie jacyś bogaci Anglicy z Londynu — odparłem dosyć stanowczo.
Dziś z uśmiechem politowania wspominam owo określenie, wówczas jednak objaśnialiśmy w ten sposób wszystko, cokolwiek niezrozumiałego zachodziło w pogranicznych hrabstwach.
Z godzinę chyba podziwialiśmy wykwintny statek, potem zaś, ponieważ słońce miało właśnie ukryć się za chmury, a powietrze stawało się zim-