ne, i ostre, — okrążyliśmy wzgórza półkolem i wracaliśmy śpiesznie w kierunku West Inch’u.
Główne wejście na folwark wiodło przez duży ogród, tak jednakże zaniedbany, iż rzadko kto przechodził tamtędy, stąd furtka żelazna w murze zwykle prawie zamknięta była na zasuwkę.
Przy tej to furtce spędziłem ongi noc bezsenną, — wówczas, — kiedy gorzały sygnały i kiedyśmy mieli szczęście rozmawiać z Walter’em Scottem, jadącym z Edymburga.
Na prawo od wejścia i właśnie w owym opuszczonym sadzie, wznosi się rodzaj kamiennego kopca, który podobno postawiła kiedyś babka, matka mojego rodzica.
Złożyły się na niego głazy, wypolerowane gładko przez wody strumienia, złotawy piasek, żwir błyszczący, wreszcie piękne muszle morskie, lśniące tęczą barw wśród mchów zielonych i delikatnych paproci, wychylających się z pośród kamieni, niby puszyste, koronkowe kity.
Minęliśmy już furtkę i zapuściliśmy się krętą ścieżką, która biegła tuż koło owego kopczyka. Wzrok mój upadł nań przypadkiem i na płaskim, najwyżej leżącym kamieniu, dostrzegłem sporą, na dwoje rozłupaną drzazgę, której ramiona obejmowały jakiś biały papier.
Schyliłem się prędko, pragnąc przekonać się, co to, lecz uprzedziła mię Edie i odtrącając lekko, chwyciła kartkę i błyskawicznym ruchem ukryła w kieszeni.
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.