Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

stów od tego właśnie „gentlemana?” — odparła zimnym, jak stal głosem.
— To podłość!
— Czemu?!!
— Ponieważ to obcy, Francuz może, cudzoziemiec!! — krzyknąłem już prawie z rozpaczą.
— Mylisz się — wyrzekła zwolna. — To mąż mój — przedewszystkiem.






ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.

Co zaszło w West Jnch’u.

Do grobu nie zapomnę tej straszliwej chwili.
Nieraz przedtem słyszałem ludzi, utrzymujących, iż cios jakiś gwałtowny, a nagły, mocen jest ogłuszyć nerwy i stępić wraźliwość na wszystko, co nie jest tym bólem.
Ze mną stało się inaczej, przeciwnie nawet, bo wzrok, słuch i myśli zyskały tylko na jasności.
Pamiętam, że oczy moje upadły właśnie na bryłę marmuru, wielkości ręki mężczyzny, okoloną wieńcem szarych, śpiczastych kamyków, i z całem skupieniem podziwiałem różnokolorowe, po niej się wijące, żyłki...
A jednak twarz musiała przybrać jakiś nieznany przedtem wyraz, bo nagle Edie wydała krzyk stłumiony i pędem uciekła w stronę drzwi,