dotąd, jakby nietykalną świętość, — powtóre — nie umiałem się opędzić myślom o rozpaczy Jim’a, tak zdawało się, blizkiego tego raju, utraconego już teraz na zawsze, ani też uczuciu, że jednak nakarmiono go tu niewdzięcznością i podeptano lekkomyślnie prawa, — wiedziałem zaś, że nie należy do ludzi, przyjmujących z pokorą, co im los przyniesie...
Więc stanie się coś okropnego, co mianowicie, gdybyż można przeczuć!...
Nazajutrz rano podniosłem się z głową, ciążącą jak ołów, gdyż pewien byłem, że Jim zjawi się tu wkrótce i dzień ów stanie się dniem wielkich smutków.
Co jednak przyniesie to pogodnie zapowiadające się słońce, jakie zmiany zajdą w doli każdego z osobna? To było więcej, niż śmiałem odgadywać w najposępniejszych i najgłębszych chwilach bólu.
Pozwólcie mi, że opowiadać będę tak, jak się stawało.
Więc przedewszystkiem, — zerwałem się przed wschodem słońca dlatego, iż rozpoczynał się