Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

okres przybywania jagniąt i obaj z ojcem mieliśmy z tem mnóstwo pracy.
Było jeszcze szaro.
Wyszedłem na korytarz i nagle zimny powiew musnął mię po twarzy: drzwi od sieni były na rozcież otwarte. Płynęło przez nie różowawo-popielate światło jutrzni, w głębi, w ogrodzie ciemniała uchylona furtka.
Objąłem dom szybkiem spojrzeniem.
Drzwi od pokoju Edie i sypialni cudzoziemca również nie były zamknięte.
I wtedy, niby mgnieniem błyskawicy, zrozumiałem wszystko, zrozumiałem, co znaczyły owe wczorajsze podarki. To było pożegnanie.
Zniknęli oboje.
On i — ona. Uchyliłem drzwi jej dziewczęcego pokoiku i przystanąłem na progu. Jak mogła, jak mogła! W tej chwili miałem dla niej w sercu tylko gorycz.
Dla obcego, dla cudzoziemca opuściła nas wszystkich bez jednego cieplejszego słówka, bez serdeczniejszego choćby uściśnienia ręki!
I on także!
Trwożyłem się na myśl samą, co zajdzie, gdy stanie oko w oko z Jim’em. Teraz, zdawało mi się, że chciał niejako uniknąć owego spotkania i rzecz, pomimo wszystko, miała pozory podłości.
Czułem się upokorzony, w piersiach wił się ból piekący, w duszy wzbierał gniew głuchy, tem tęższy może, że bezsilny.
Zapragnąłem nagle orzeźwić się chłodnem po-