Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże Wszechmocny, przebacz mu te grzeszne słowa — powiedział mój ojciec z mocą.
— A również i to, że o mały włos nie rozbił głowy oficerowi piechoty Jego Królewskiej Mości — dobiegł nas gniewny głos starego majora i pan Elliott ukazał się za ogrodzeniem. — Z ochotą, byłbym wypił lampkę wina po rannej przechadzce — ciągnął wzburzony dalej — ale dostać butelką po uchu! Po tylu latach wiernej służby?! Cóż to się tutaj stało, że stoicie, jakby grabarze na... que diable... na pogrzebie?!
Przystąpiłem szybko do rozgniewanego staruszka i półgłosem powiadomiłem go o naszych smutkach. Jim nawet nie ruszył się z miejsca, plecami podparł mocniej słupy ganku i trwał w martwem zapamiętaniu, z brwią ściągniętą i twarzą ziemistą, jak popiół.
Major niezmiernie lubił Jim’a, z uwielbieniem odzywał się zawsze o dobroci i piękności Edie, teraz więc, skoro dowiedział się wszystkiego, — oburzenie nie miało prawie granic.
— Nie zawiodło mię zatem przeczucie — ozwał się wreszcie. — Od czasu tego zajścia w sygnałowej wieży, ciągle jakoś obawiałem się podobnych rzeczy i nie miałem już chwilki spokoju. Już po tym postępku odrazu poznałbym Francuza! Ci nie mogą przejść obojętnie koło przystojnej kobiety. Ten przynajmniej poślubił i to jest zawsze pociecha. Cóż robić. Na świecie ciągle kołaczą się smutki. Wy swoje będziecie zmuszeni odłożyć na stronę — mówił dalej, a głos jego