Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

brali nam do Ameryki, a tu sami prawie rekruci, milicya.
— Tak, tak — przytwierdził major z glębokiem westchnieniem. — A pójdziemy na spotkanie wytrawnym, starym żołnierzom. Jeśli będziecie potrzebować wskazówek moich, czy innej pomocy — dodał, zwracając się do nas — przyjdziecie do mnie, — na kwaterę.
Skinął przyjaźnie glową i oddalił się sprężystym krokiem.
Zaczynaliśmy z Jim’em rozumieć, że major, który jest zarazem twoim pułkownikiem, to osobistość zasadniczo różna od majora-sąsiada i prawie przyjaciele ze wsi.
Niech i tak będzie, ale po co was nudzę tem wszystkiem?
Zużyłbym sporą ilość najlepszych piór gęsich, gdybym zaczął opowiadać, jak poczynaliśmy sobie z Jimem z chwilą przyjazdu do Glasgow’a, jak poznaliśmy oficerów, zwierzchników, starszych, towarzyszy i jak każdy w odmienny prawie sposób zawierał z nami znajomość.
Wkrótce nadeszła wieść pewna, że ambasadorowie obradujący dotąd w Wiedniu i ciągle zajęci krajaniem Europy, jakby to było zwykle udo baranie, lotem błyskawic rozbiegli się do swoich krajów i wszystko, co zawierały, — konie, żywność, amunicya, ludzie, — wszystko ruszało na Francyę.
Z drugiej znów strony opowiadano sobie o ściąganiu wojsk nieprzeliczonych do Paryża, o go-