zbiegłych znajdowała się młódź tylko sama, lub podli, jakich wszędzie przecież pełno.
Powtarzam raz jeszcze: ani jeden pułk nasz nie opuścił pola, ani jeden się nie poddał.
Całe prawe skrzydło w tej chwili nie przyjmowało prawie udziału w czynnej walce, Prusacy to ruszali z kolei do ataku, — choć wówczas nikt z nas nie wiedział o tem.
Napoleon rzucił ku nim dwadzieścia tysięcy żołnierza i usiłował zmusić do odwrotu.
Siły aż dotąd też same prawie były co i zrana.
Wszystko to przecież objawiało się dla nas ciemne i niezrozumiałe.
Potem znów przyszedł inny, pamiętny moment bitwy — kawalerya francuska zaczęła następować taką niezmierzoną ławą, że przesłoniła nam środek i lewe skrzydło armii i zaczynaliśmy wierzyć, że wszystko stracone, bo oto zostaje jedna już nasza brygada...
Więc zacinaliśmy zęby i obiecywali drogo sprzedać życie.
Była godzina czwarta, piąta może po południu, — nie mieliśmy nic do jedzenia, większość pościła od wczoraj wieczorem.
Nadomiar wszystkiego deszcz wzmógł się i wkrótce przemoczył nas do nitki. Padał wprawdzie od rana i nie ustawał w swej niezmordowanej pracy, — ale w ciągu ostatnich kilku godzin byliśmy w takich opałach, że poprostu nikt nie miał czasu uskarżać się na głód, lub niepogodę, pomyśleć
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.