Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

I cała brygada runęła za przykładem owego prawie — odruchu, prędzej, niżby, myśl przebiegła, — żołnierze, oficerowie, pułkownicy — i splotła się z pierwszymi szeregami w śmiertelnym uścisku. Na skrzydła uderzyły dwa inne, bratnie pułki.
Czekaliśmy właśnie rozkazu i wszyscy myśleli, że został wydany, lecz daję tu najuroczystsze swe słowo honoru, że Jim Horscroft i tylko Jim Horscroft sprowadził tę szaloną szarżę.
Bóg jeden wie tylko, co działo się przez pierwsze kilka minut!
Pamiętam, żem lufę karabinu przyłożył do munduru jakiegoś gwardzisty, żem pociągnął za cyngiel, a przecież zabity nie upadł, podtrzymywany skłębioną masą towarzyszy, jeno na blękitnem suknie pojawiła się okropna plama i buchnął z niej białawy dymek, jakby zażegła się ogniem...
Potem odrzucono mię pomiędzy dwóch Francuzów, którzy mnie ścisnęli tak mocno, żem nie mógł ruszyć nawet bronią.
Jeden z nich, potwornie brzydki, z ogromnym, rozpłaszczonym nosem, chwycił mię zaraz za gardło i zdało mi się, że oto nadchodzi ostatnia godzina.
Rendez-vous, coquin — szepnął chrapliwym głosem.
Ale w tejże chwili wydał krzyk straszny i zwinął się we dwoje, — któryś z naszych bagnetem rozpruł mu wnętrzności.
Strzały umilkły prawie po pierwszym ataku, odgłos ich zastąpiły suche zgrzyty kolb o mil-