się zdaje — odważyłem się teraz odezwać. — Mógłbym tu sprowadzić chirurga naszego pułku?
— Dziękuję ci, poczciwy chłopcze — szepnął z wysileniem — ale ostatnie lat piętnaście niedarmo spędziłem na zadawaniu i otrzymywaniu ran najrozmaitszych, żebym się nie umiał poznać na śmiertelnych. Nie żałuję nawet życia... Dla naszego „małego“ wszystko już skończone, więc wolę odejść w ciszę śmierci na czele wiernych woltyżerów... niż żyć na wygnaniu i u wrogów żebrać łaski. Zresztą... Sprzymierzeni i takby mię rozstrzelali, unikam więc upokorzenia.
— Sprzymierzeni, szlachetny panie, nie dopuściliby się nigdy podobnie dzikiego i barbarzyńskiego czynu! — przerwał mu z ogniem major.
— Bo nie wiesz szczegółów, majorze — odparł de Lissac cicho. — Czy myślisz, że uciekałbym do Szkocyi i zmieniał nazwisko, gdybym potrzebował się obawiać tych tylko, co panoszyli się wtedy w Paryżu? Drogo ceniłem życie, bom wierzył, że mały kapral powróci... Teraz... teraz mogę spokojnie umierać, — wiem, że nigdy nie stanie już na czele wojska... A czyniłem rzeczy, których się nie darowywa. Ja to — szeptał coraz ciszej, gorączkowo — ja komenderowałem oddziałem, który rozstrzelał księcia d’Enghien... ja to... Boże! Boże! Edie... moja najdroższa!...
Wzniósł ręce w górę, palce mu zadrgały, i zaraz zacisnęły się kurczowo.
Potem opadły ciężko, a głowa pochyliła się na piersi.
Siwowłosy sierżant ułożył równo jego ciało, drugi rozpostarł na niem płaszcz błękitny... I ode-
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.