Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

szliśmy, pozostawiając na stratowanem polu zwłoki dwóch ludzi, którym Przeznaczenie tak dziwnie poplątało życie, a teraz łączyło w śmierci.
I leżeli spokojni, cisi i tak blizko, że ręka Szkota dotykała prawie dłoni nienawistnego Francuza, — na przesiąkłem krwią zboczu, tuż kolo tak pięknego wczoraj jeszcze Hougoumonf’u.
Dziś śmierć tu królowała, ruiny i zgliszcza.






ROZDZIAŁ PIĘTNASTY.

Jak się wszystko to skończyło.

Zbliżam się oto ku końcowi opisywanych przez siebie wypadków i napełnia mię to szczerem zadowoleniem, — gdyż, rozpoczynając owo opowiadanie z dni minionych, — zabierałem się do niego ze spokojem, łudząc się, że znalazłem pożyteczne i miłe zajęcie na długie wieczoczory letnie. Ale nie obliczyłem się z siłami. Musiałem tylko rozranić dawne, nawpół uśpione bóle, dawne nawpół zapomniane cierpienia i dusza mi teraz krwawi, jak skóra nieumiejętnie ostrzyżonej owcy.
Jeśli więc szczęśliwie dobiję do portu, postanawiam do końca życia nie tknąć niewdzięcznego pióra. Z początku oto klei się wszystko samo, tak gładko, jakbyś zstępował w łożysko łagodnie toczącego swe wody strumienia, — a potem — ani się spostrzeżesz, kiedy noga się zapadnie w jakąś dziurę i — masz dyable kaftan! Morduj się, zanim się wygrzebiesz!