Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

te, słoneczne smugi, — sama cudniejsza, niż rozkosz...
Uciekłem.
Taką pamiętać będę do końca dni swoich, — ponętną, żywą pełną blasków. Była mi jak kropla srebra.
Połączyłem się z towarzyszem i razem wyszliśmy przed bramę. Tu stał prześliczny zaprzęg ciągniony przez dwa rasowe konie i tu odgadłem powód swego niedawnego poniżenia. Nie chciała by przyjaciele jej z wielkiego świata dowiedzieli się o istnieniu takich nieznaczących, choć uczciwych ludzi, z jakimi żyła w dzieciństwie...
Ani słóweczkiem nie zagadnęła mię o Jima, przez prostą grzeczność nie spytała o ojca, czy matkę, którzy ongi okazali jej przecież tyle przychylności.
Przysiągłem sobie wtedy, że widzę ją po raz ostatni.
Taka poprostu była i inną być nie mogła, jak naprzykład królik nie potrafiłby nigdy utrzymać w spokoju ogonka, a jednak świadomość tego przyczyniła mi dużo głębokiego bólu.
W dziewięć miesięcy później, doszła nas wieść, że poślubiła hrabiego de Beton, a w rok, czy dwa zmarła przy urodzeniu się dziecka.
Wróćmy jednak do rzeczy. Nasze trudy dobiegły oto do ostatecznego końca.
Cień złowrogi rozsnuwał się z nad Europy i miał nie zwisnąć nagdy już nad naszą ziemią, nigdy więcej nie przesłonić spokojnych folwarków i cichych, zadumanych wiosek, nigdy nie zawlekać kirem istnień, które mogły być takie szczęśliwe...