Strona:Artur Gruszecki - Córka osadnika.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mieliśmy kilka utarczek z tymi czerwonymi djabłami, ale nas jest duża gromada, więc boją się porażki. Skąd wracacie?
— Z Jeffersonu — rzekł Brisson, — Sprzedaliśmy skóry.
Jeszcze chwilę pogawędzili i rozjechali się w swoje strony. Gdy obaj mężczyźni usiedli na wozie obok siebie, Lion zaczął nucić wesołą piosenkę, lecz Brisson zawołał:
— Przestań śpiewać, Henryku, mam jakieś złe przeczucia. Zbyt szczęśliwie się nam wiedzie, a gdzie dużo szczęścia, musi przyjść i nieszczęście.
— Przesądy! — zawołał ze śmiechem Lion. — Co może stać się złego? Kobiety nasze zostawiliśmy zdrowe, mają opiekę Adrjana, a i Lola strzela celnie.
— Ciągle obawiam się Indjan — mówił zamyślony Brisson.
— To prawda; ten dziki, który, uratowawszy Lolę, znikł, nie żądając podarunku, jest dosyć podejrzany; ale bądź dobrej myśli, w razie napadu potrafimy się obronić. A teraz mówmy o naszych interesach.
Rozmawiając tedy o przyszłych korzyściach handlu futrami i skórami, dojechali do domu. Gdy się dostatecznie zbliżyli, Lion krzyknął:
— Hej! Hola! Adrjanie!
Na te wołania z domu Brissona wyszła siostra Liona:
— Co nowego, Marjo, u was? Wszystko dobrze? — spytał ją brat.
— U nas źle i smutno — odpowiedziała ze łzami w oczach.
— Na Boga! Mów, co się stało?

23