Strona:Artur Gruszecki - Córka osadnika.pdf/8

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc i tobie nie powiodło się tutaj?
— Posłuchaj i sam osądź. Wiesz, że przyjechałem tu z synem Adrjanem i z żoną. Osiedliśmy w głębi stanu Luizjany w mieście St. Louis. Założyłem sklep z futrami, bo znam się trochę na tem, gdyż podobnie, jak ty, byłem leśnikiem w naszych rodzinnych Wogezach. Dochody miałem skromne, ale wystarczające dla nas trojga. Pamiętasz, że żona moja skarżyła się często na duszność w piersiach?
— A tak, pamiętam nawet, że z tego powodu nie chciałeś osiąść w Nowym Orleanie, bo klimat zbyt tu wilgotny — dodał Brisson.
— Po roku żona mi umarła na suchoty gardlane. Ani ja, ani syn mój, Adrjan, nie mogliśmy się zająć gospodarstwem, więc sprowadziłem tu z Francji moją siostrę i, chociaż osieroceni i skłopotani, żyliśmy spokojnie dalej. Przed trzema miesiącami wybuchł straszny pożar i sklep mój wraz z towarem, spłonął zupełnie. Zostało mi tylko trochę grosza u handlarzy, odebrałem więc wszystko i chcę rozpocząć nowe życie.
— Jakie? — spytał zaciekawiony Jan.
— Sądzę, że i ty przystaniesz do nas, gdy ci przedstawię cały projekt. Otóż po pożarze St. Louis zebrało się nas trzydziestu pięciu mężczyzn z żonami i dziećmi, postanowiliśmy osiedlić się w Texas. Chcąc się dobrze a tanio zaopatrzyć w broń i inne przybory, przyjechaliśmy do Nowego Orleanu, za tydzień bowiem wyruszamy.
— Nie wiem, czy moja żona wytrzyma taką podróż; jest jeszcze osłabiona — odpowiedział Jan Brisson.

6