Ta strona została uwierzytelniona.
stepy, nu czasem i na miasto trafił, ale zawsze ja był błądzący, i nie wiedział, gdzie złożę głowę. Aż znalazł ja swój cel, swoją gwiazdę, swoje słońce, i dla mnie nastał dzień szczęścia: ot pokochał ja pannę Zofię, a ona wysłuchała mej prośby...
— Zosiu!
— Tak my oboje prosimy o błogosławieństwo rodzicielskie... Pani wie, że ja szlachcic, dokumenta pokażę; katolik, no i mam chwała Bogu majątek... Ja nic nie chcę za panną Zofią, żenię się z miłości czystej, jabym ją wziął w jednej koszuli, jak ją matka rodziła, bo ją kocham...
— Zosiu, cóż ty na to?
— Gdyby mama pozwoliła, bo postawiłam ten warunek...