Ta strona została uwierzytelniona.
chcąc uniknąć przykrości spotkania, długich rozpraw i kłamliwych tłómaczeń, wyjeżdżał coraz częściej z domu do Warszawy, zostawiając załatwienie tego rodzaju interesów Wierczakowi, a w części i zmartwionej żonie.
— Jaśnie panie — mówił Wierczak, korzystając z chwili powrotu — konie pochudły, zesłabły, ani wozić, ani orać nimi...
Czy ja pilnuję remanentu? — odparł chmurny.
— Owsa niema, żyją trawą, a ta sił nie doda... Boruch odmówił dalszej dostawy; co robić?
— Twoja wina, psi synu! Won mi z oczu, nie mają konie co żreć, daj im własną skórę. Won!
Ekonom z pokornym ukłonem wycofał się z pokoju.