Ta strona została uwierzytelniona.
Rzucanych losem na obce brzegi
Niesionych burzą, jak liście z drzewa,
Znałyż ich, znały sybirskie śniegi!
Konstantynopol! Paryż! Genewa!
Tam wzrok wygnańców rwał się do góry:
Zali z ojczyzny nie lecą gońce:
Zerwał kajdany ptak białopióry
I ponad Polską błysnęło słońce!
IV.
Zawsze pan Jacek był kawalerem:
Zona[1]? dzieciaki? djabli to po tem!
Dobrze mu było z siwym ogierem,
Z szablą ułańską, z białym namiotem!
Dumne Węgierki, ogniste Włoszki
Rotmistrz Cholewa badał ciekawie:
Tu kochał troszki i tutaj troszki,
Ale naprawdę — to raz: w Warszawie!