Milcz! Wybił zegar świata! W otchłań nocy czarnej
Ogniem lunęło z chmury od łuny pożarnej.
W dali coś drga! — coś kipi! — coś grzmi! — To Warszawa!
Na niebie, jakby rzeka rozlała się krwawa,
We krwi park, we krwi gwiazdy lśniące w podobłoczach,
Sobieski — nieznajomi z piorunami w oczach
I to widmo, co obok krwawą nogą krąży:
Stary browar na Soku zażegł Podchorąży!...
I znów ciemno: zgasł pożar... ale tam... bez szmeru —
Patrz! — pomyka mar szereg w stronę Belwederu...
Już pod pomnikiem pusto... już króla oblicze
Wytęża wzrok za nimi w gęstwie tajemnicze.
Idą... cicho jak wizya... nagie drzew szkielety
Zadygocą od grozy... na mgnienie bagnety
Iskrą błysną miesięczną... I los się dokonał!
I nagle wrzask ogromny wybuchnął — i skonał...
A Warszawę czuć buntem: skroś nocne odmęty
Słychać suchy grzmot strzałów, rumaków tętenty,
Warkot bębnów na alarm, jęk ponury dzwonów,
Ostry dźwięk trąbki z koszar zerwanych szwadronów,
Palbę ręczną, jak odgłos gradowego szumu,
Niezrozumiały pomruk dalekiego tłumu
I grom, co raczej w sercu, niźli w uchu dzwoni.
«Rewolucya! Do broni! do broni! do broni!»