Miasto śpi. Wyludnione sinieją ulice,
Pozatrzaskane furty, zgłuchłe kamienice,
Okna gmachów, jak martwe wielkoludów oczy,
Z pogaszonych latarni swąd i dym się toczy,
Bojaźń — Zdrada — Niepewność przyległy pod dachem,
Domy, jak groby, mroźnym zalatują strachem,
Z tysiąca strun życiowych nie drgnie żadna struna,
Jakby miasto wymarło od ciosu pioruna.
Podchorążowie idą... Widzisz w mdłej poświacie
Twarze w prochowej sadzy, junackie postacie,
Granat mundurów, płaszcze, orły na kaszkietach,
Krew czarnemi plamami schnącą na bagnetach.
Podchorążowie idą... Zew grzmi... bęben warczy,
Od murów się odbija, jako miecz od tarczy;
Za broń! za broń, kto Polak! za wolność! za prawo!
Podchorążowie idą! A ty śpisz, Warszawo!
Stój! Jenerał Trębicki z szablą, jak do cięcia,
Leci do Belwederu, do Wielkiego Księcia.
«Jenerale! Pod białym opowiedz się ptakiem!
Prowadź nas! kraj cię woła! Pomnij, żeś Polakiem!»
I wstrzymują rumaka i wznoszą ramiona.
Trębicki z dumną twarzą słucha: raczej skona,
Niźli złączy się z buntem! Grożą! a on hardo
Śmierć — żołnierz nieugięty! — wyzywa z pogardą.