Strona:Artur Oppman - Pieśni o sławie.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

Padały liście z cmentarnych gałązek,
Szeptała powieść o dawnych żałobach,
A jam raz pierwszy obaczył z Powązek
Ojczyznę moją całą w grobach... w grobach...
Świst kul w ulicach... Ludu pieśń gromowa...
Na pięciu trumnach cierniowe korony...
Przesiąkłe łzami matki mojej słowa,
Polskiego dziecka chrzcie błogosławiony!

To, co przeżyło jedno pokolenie,
Drugie przerabia w sercu i w pamięci:
I tak pochodem idą cienie... cienie...
Aż się następne znów na krew poświęci!
Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów,
Od Belwederu do śniegów Tobolska,
I znów przez wnuków grzmi piorunem czynów...
Pieśń, Czyn, Wspomnienie — to jedno: to Polska!

Jakże się skryła dusza dziecka w siebie,
Na takim krwawym wychowana karmie...
Pamiętam dzień ten i cmentarz — i ciebie,
Przy nagim grobie stojący żandarmie!
Kędyś, aleją długą, staroświecką,
Szedł smutny Chrystus, jakby ścieżką polną...
<«Teraz ukradkiem przeżegnaj się, dziecko,
Bo tu otwarcie żegnać się nie wolno...»>