nowicie, że na początku dyskursu bywamy głęboko przekonani o prawdziwości naszego twierdzenia, a jednak argument przeciwnika na oko jest tak silnym, że nas odpiera; jeżeli wówczas zrzeczemy się odrazu naszego twierdzenia, to bardzo być może, iż się później przekonamy, że jednak mieliśmy racyę, lecz dowodzenie nasze było błędnem. Dla obrony naszej tezy mogły być i były zapewne pewniejsze dowody, ale właśnie zbawczy argument nie przyszedł nam odrazu do głowy. Takim sposobem powstaje w nas prawidło prowadzenia sporu z argumentami nawet słusznemi i przekonywającemi, zgodnie z przypuszczeniem, że słuszność przeciwnika jest tylko pozorną i że podczas sporu wpaść możemy jeszcze na taki dowód, który albo obali argumenty przeciwnika, albo w jakiś inny sposób wykaże prawdę naszego twierdzenia. Dzięki temu, jeżeli nie jesteśmy zmuszeni do pewnej nieuczciwości w sporze, to przynajmniej łatwo w nią wpadamy. Tak się podtrzymują wzajemnie: niemoc naszego sądu i przewrotność naszej woli. Ztąd pochodzi to, że prowadzący dysputę walczy zwykle nie za prawdę, lecz za swą tezę, jak pro ara et focis, prowadzi sprawę per fas et nefas — i, jak zauważyłem wyżej, niełatwo może postępować inaczej.
Każdy więc pragnie zwyciężyć zawsze, nawet wówczas, kiedy własne twierdzenie uzna w danej chwili za błędne lub wątpliwe. Machiavelli radzi księciu korzystać z każdej chwili niemocy swego sąsiada, aby napaść na niego, ponieważ w razie przeciwnym sąsiad może skorzystać z chwili jego własnej niemocy. Gdyby panowały powszechnie
Strona:Artur Schopenhauer - Sztuka prowadzenia sporów.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.