Strona:Artykuł o Zofii Rogoszównie, Bluszcz (1924) R57 nr21-24.pdf/9

Ta strona została uwierzytelniona.

Wierzbo! wierzbo! i czemuż o świcie
w skrzepłej piersi jeszcze drgnęło życie?

Poco wznosisz zbolałe ramiona,
i jak łachman zdarta, zdziurawiona

Wpijasz oczu wyżartych orbity
w gaj nadrzeczny, chmur kirem zakryty?

Ach, napróżno twe oczy goreją
niezmożoną, obłędną nadzieją.

Nad urwiskiem słonecznej doliny
całun śmierci rozpostarł się siny. —

Znikły kwiatów pogodne oczęta,
znikła rzeka, w sierp złoty wygięta,

znikły dzieci uśmiechy promienne. —
Muł pozostał... i zwały kamienne

a z posągu przeczystej miłości
pni strzaskanych bielejące kości.

— — — — — — — — — — —
— — — — — — — — — — —

Cicho wierzbo! cicho wierzbo siwa,
cóż, że głuchy jęk pierś Ci rozrywa,

cóż, że w szale swej rozpaczy silnej
bijesz głową o twardy mur skalny,

że po piargu włóczysz włosów szarfy,
niby struny potargane harfy?

Nie nadejdzie śmierć dobra, litosna
Cicho wierzbo... będzie znowu wiosna.

Będą znowu zachody i świty,
znów się pieśnią rozdzwonią błękity,

a choć groza tak pierś twoją stłoczy,
że prócz bólu, nic nie dojrzą oczy,

ty żyć będziesz — i konać na nowo,
aż nieznane dopełni się — słowo.

Bo się wszystko na ziemi przemienia
oprócz męki niezmiennej — cierpienia.




ZOFJA ROGOSZÓWNA

Zakopane 14/IV 1918 r.