„Domyślam się, co się dzieje. Chodź tu do mnie!“
Arumugam wsiadł na słonia, radża kazał, nawrócić i w powrocie do pałacu wrzasnął na syna:
„Coś tu czynił, nieszczęsny?“
„Byłem u biednego z jałmużną,“ odparł Arumugam.
„Aha, odgaduję, co się święci. Brama w samą porę mię tu przyprowadził, aby zapobiedz nieszczęściu. Czy wie o tem O. Franciszek, którego niech Brama ukarze, że odwiedzasz Pariasów!“
„Nie,“ odrzekł Arumugam, „poszedłem z własnej woli i bez jego wiedzy.“
„Szczęście dla niego,“ krzyczał radża, „gdyż zaklinam się na Wiszuu i Sziwę, „że byłbym kazał podpalić jego kolegium na wszystkich czterech rogach.“
„Ojcze!“ zawołał chłopiec, spojrzawszy na niego wzrokiem błagalnym.
„Tak to?“ wrzeszczał radża, „a zatem chodzi ci więcej o dobro tego tałatajstwa chrześcijańskiego, aniżeli o szczęście ojca? Poczekajno, popamiętam ci to.“
To rzekłszy, zamilkł rozgoryczony książę, zamilkł i Arumugam, ale wewnątrz błagał Boga:
„Panie niech się stanie wola Twoja; Twoje to zrządzenie, iż działając dobrze
Strona:Arumugam książę indyjski.djvu/45
Ta strona została przepisana.