I jako światła, skryte w głębiach, płoną
Przymglonym blaskiem, który wskróś przenika,
I burzę pragnień wzniecając szaloną,
Kogo dosięgnie, zmienia w niewolnika.
Włos płomienisty, sypiąc się w nieładzie,
Złotem perłowe białości przetyka,
Na żywy marmur ton gorący kładzie.
Pierś Afrodyty: nie ta, nieruchoma,
Jaką w klasycznej rzeźbiono Helladzie,
Lecz falująca róż pączkami dwoma
Na kręgach mlecznej białości, co drżące,
Wrzącej krwi fala podnosi, kryjoma.
Na piersi wielkie, brylantowe słońce
Pod sznurem pereł, pieszczących jej szyję
Barwnych iskierek rozrzuca tysiące
I łuną świateł fosforycznych bije.
Zamiast przepaski lub osłony wszelkiej,
Wąż szmaragdowy przez biodra się wije,
Niby żyjący jeden klejnot wielki,
Zielonawemi płomykami błyszczy
Na śnieżnem ciele wiecznej kusicielki.
Strona:Asnyk Adam - Pisma 03. Wydanie nowe zupełne.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.