Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Z wizytą... — dodała służąca — panienka musi koniecznie zejść do gościa!
Hrabia Besnard teraz dopiero otworzył oczy:
— Idź, moje dziecko, a wracaj prędko, wyjaśnisz mi tajemnicę!
Marja-Anna, posłuszna ojcu, wyszła natychmiast... Starzec znów oczy zamknął i zdawał się na wszystko, co go otacza, obojętnym... Słuchał jednak i czekał.
Na dole słychać było otwieranie drzwi, kroki czyjeś, głosy jakieś: o tak spóźnionej godzinie hałas ten mógł wzbudzić obawę... Słychać było wyraźnie głos Marji-Anny, inny jakiś!... Po chwili ktoś wchodził na schody... kroki czyjeś za ścianą... nareszcie drzwi się otworzyły: Marceli stał przed ojcem.
Hrabia Besnard nawet się nie poruszył na szezlongu.
— Więc to pan? — przemówił obojętnie, spojrzawszy na syna. Więceś pan powrócił?...
Nie zbliżając się do ojca, w pokorze wielkiej młody człowiek zgiął kolano:
— Ojcze mój!... przebacz mi... Ja tyle wycierpiałem!
Hrabia Besnard nic nie odpowiedział. Cisza panowała krótką chwilę.
Syn znów odważył się przemówić:
— Przebacz mi, ojcze... Obraziłem cię... wiem o tem i czuję to teraz... obraziłem cię nędznie, nikczemnie! Chciałem cię zniewolić do zezwolenia mi zawarcia małżeństwa z ohydną, wstrętną istotą, chciałem, byś dał swoje nazwisko kobiecie upadłej, ażebyś jej otworzył drzwi swego domu!... Ale ja cierpiałem, ojcze, okropnie cierpiałem... Jam odpokutował, ojcze, te winy! przebacz mi...
Hrabia Besnard milczał...
— Ojcze!... O, drogi ojcze! — ze smutną pokorą, niby echo brata, odezwała się Marja-Anna.
Na ten głos hrabia Besnard podniósł głowę.