Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/117

Ta strona została przepisana.

śniegowej zamieci. Chciwym wzrokiem, jak gdyby zazdrościł Sekwanie jej zaguby w czeluściach morza, śledził bieg jej wód.
Ktokolwiek rzucił na niego baczniejsze spojrzenie, musiał przyjść do przekonania, że ma przed sobą bardzo nieszczęśliwego człowieka!
Doszedłszy do mostu Jena, Besnard przechodził na drugą stronę rzeki i znajdował się w ten sposób naprzeciw ciemnej masy Trocadero. Ten zakąt Paryża podówczas był pustką, złej opinji używającą: było to właściwie zbiorowisko kamieni nieforemnych, niewielkich drzew karłowatych i krzaków, przez które przedostać się nie było sposobu. Tutaj dopiero Besnard się zatrzymywał: zmęczony fizycznie, bez tchu prawie siadał na ławkę i siedział bez ruchu. Oczy jego zwracały się ku wzgórzom, na których spoczywało Passy, i napawały się wcale niepięknym widokiem, jakie to przedmieście przedstawiało. W miarę ogarniającej je coraz większej ciemności, przedmieście rozjaśniało się szeregami świateł ulicznych, które w szarem powietrzu błyskały smutnie.
Po pewnym czasie, nagle Besnard porywał się z miejsca, na którem siedział i śpieszył do domu. Ojciec, ile razy widział go po powrocie z biura i z tej dziwnej wycieczki, boleśnie kiwał głową, Marja-Anna w milczeniu łzy ocierała. A tymczasem gorliwy urzędnik nic nie widział, co się działo dokoła niego, a jeśli czasem chciał udać wesołość, tyle w śmiechu jego było nut rozpacznych, że boleśniej jeszcze ranił kochające go serca ojca i siostry.
Pewnego ponurego wieczora wice-hrabia Besnard przeszedł przez puszczę Trocadero i wzdłuż Sekwany dotarł aż do Auteuil. Orjentując się wówczas w mało mu dotąd znanej tej dzielnicy miasta, począł szybko posuwać się po wzgórzu Boulainvilliers, i gdy na pewnej już znalazł się wysokości, skręcił na prawo. Ujrzał