Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/13

Ta strona została przepisana.

czące jednak jego płowe oczy, ciemna cera twarzy i żywe ruchy zdradzały go. Nie było to dziecię Anglji, lecz cudzoziemiec.
Per Bacco! — odezwał się nareszcie mężczyzna o bogato wyposażonej czuprynie... Che pranzo!... Oh! veramente stupenda...
— Przepraszam cię, Marino! — zauważył drugi, przerywając towarzyszowi zdanie, na które zaspokojony w zasadzie głód pozwolił mu się zdobyć; garson, który nam usługuje, jest włochem: rozmawiajmy więc po francuzku i bądźmy ostrożni!
Młodszy skłonił się.
— A więc ma to być rozmowa poważna, Ekscelencjo!
— Bardzo poważna, mój kochany.
Ebbene!... mówmy więc po francuzku. chociaż jestto «żargon nosowy, napółbarbarzyński i smrodliwy», jak go świetnie określił nasz wielki Alfieri! Mój Boże, jakże tutaj czuję się bezpiecznym!... Kuchnia godna Apicjusza, wina, które opiewałby Horacy i uśmiech życzliwy najwspanialszego z mecenasów!... A nadto — dodał zniżonym nieco głosem — tutaj niema przy najmniej zbirów, szpiegów, żadnych ohyd policji pana Bonapartego... Ah! ten pan Bonaparte!...
Po tym wykrzykniku jeszcze usilniej jął stukać po talerzu; prawdopodobnie żołądek jego składał sobie zapas na dzień jutrzejszy.
— Czy masz pan jakie wiadomości od jegomości z «młodych Włoch»? — zapytał nagle ten, którego Marino nazwał «ekscelencją».
Wyrazy te wymówił tonem, zdradzającym nienawiść i wielką pogardę.
— Żadnej!... Wielkie milczenie, dunque wielki projekt!
— Albo raczej wielka apostazja, naiwny!
— Oh, ekscelencjo!