Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/134

Ta strona została przepisana.

— Umarł! — zawołała. Umarł nieszczęśliwy!... Szlachetny książę nie żyje! Nie żyje męczennik swego własnego kraju!
Stara kobieta rozpaczała, a z ruchów jej, z głosu i z łez obfitych, jakie wylewała, można było sądzić, że szczerze żałuje nieboszczyka:
— Dlaczegoś chciał umrzeć przed zobaczeniem ojczyzny? Dlaczegóż nie doczekałeś dnia, na który oczekiwałeś, dlaczego nie ujrzysz już nigdy wschodzącej jutrzenki?
Besnard pomógł jej ułożyć ciało księcia de Carpegna na środku dywanu, na podłodze. Pani de Negri zapaliła potem świecę i umieściła ją jak gromnicę przy głowie trupa. Sama klękła przy nim. Besnard nie mógł się z miejsca ruszyć... Zdawało mu się, że jeszcze coś powinien usłyszeć, że starzec nie wypowiedział wszystkiego...
Kobieta wzięła do ręki książkę do nabożeństwa i modliła się głośno:
— «Virgo clemens, Virgo virginum, ora pro nobis».
Książę de Carpegna jeszcze oddychał, ale przytomność stracił... Dogorywał. Czas tymczasem upływał: na kościelnej wieży montmartskiej świątyni wybiła jedenasta... W ponurym pokoju ciągle modliła się pani de Negri:
— «Bramo niebieska, Ucieczko grzesznych, módl się za nami»!
Rzecz dziwna!... Teraz, po każdem wezwaniu Świętej Pocieszycielki, ciało zmarłego poruszało się, ręce jego drżały: zdawaćby się mogło, że uczucie gniewu utrzymuje w nim resztki życia... Nagle kobieta modlić się przestała... Czyżby odgadła życzenie umierającego?... Nachylając się nad nim, podniosła mu nieco głowę i podobna do niańki nad łóżkiem zasypiającego dziecka, zaczęła nucić jakąś pieśń...
Była to piosnka bardzo wesoła, jakiś romans popularny w całych Włoszech, canzonnetta z dni wesołych