Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/135

Ta strona została przepisana.

ślicznej Wenecji... Często z ust starej kobiety wychodziły te wyrazy: «Mamma, mamma!»... «Kochaj mnie, kochaj mnie!»
Nagle umierający poruszył głową, otworzył oczy, a usta jego te wymówiły wyrazy:
Dio!... Dio mio!... Tu patria!
Głowa opadła mu na piersi, westchnął głęboko i... umilkł na wieki... Straszny był w tej chwili! Z jego ust otwartych zdawało się, że wychodzi szyderczy śmiech, a szeroko rozwarte powieki nawet martwe, groźną pałały nienawiścią.
Śmierć dłużej zwlekać już nie chciała: zniecierpliwiona w końcu, jednem cięciem przerwała nić żywota tego dziwnego człowieka. Teraz nic już powiedzieć nie mógł! Lazare uniósł do mogiły większą połowę swego sekretu...
Przerażony, wściekły Besnard, teraz dopiero opamiętał się i uciekł z tego ohydnego pokoju.

XII.
Ulica Ogrodowa.

Besnard szedł teraz powoli: obraz księcia de Carpegna zacierał się w jego pamięci. Na zewnętrznym bulwarze siły go tak opuściły, że padł na ławkę... Razem z nim zatrzymało się i widmo jego myśli, ten denuncjant umierający, ten okropny człowiek, cały z nienawiści złożony. Besnard dotąd jeszcze słyszał jego kaszel, upadek jego ciała na podłogę, a głównie ostatnie wyrazy, których śmierć dokończyć mu nie pozwoliła:
— «Tej nocy... Razem... w domu... On... Ona!»...
Dom?... Ten dom przy ulicy Ogrodowej, który dziś właśnie ozdabiano na przyjęcie gruchających kochanków!... On?... Ten ohydny La Chesnaye chyba!... Ona!... Ah, ta... ladacznica!