Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Na bulwarze dorożki kręciły się w rozmaitych kierunkach, oczekując na pasażerów. Besnard wsiadł do jednej z nich i zawołał do woźnicy:
— Dziesięć franków na piwo! Do Passy, w dole ulicy Boulainvilliers! Jaknajprędzej!
Woźnica zaciął konia, który podążył galopem. W pół godziny Besnard znajdował się na miejscu.
Pomimo późnej godziny i zimna, które dawało się dobrze we znaki, na ulicy Boulainvilliers w rozmaitych kierunkach poruszali się ludzie. Zwykle pusta ta ulica, zdawała się prawie ożywioną. Tu i owdzie zarysowywały się sylwetki przechodniów.
Na rogu ulicy Ogrodowej stał powóz; latarnie przy koźle nie paliły się — świadczyć to mogło o jego tajemniczej misji. Besnard zbliżył się i rzucił okiem na drzwiczki. Wyraźnie dojrzał monogram z dwóch liter C i L złożony, ozdobiony koroną.
A więc... La Chesnaye!...
Wściekłość go ogarnęła, ścisnął rękojeść rewolweru i pobiegł wzduż ulicy.
Wiatr ustał: kilka zaledwie płatków śniegu unosiło się w powietrzu. Na środku ulicy śnieg topniał i tworzył całe jeziora błota. Z okolicznych parków spływał na ulicę ostry zapach mokrego drzewa, gnijących liści i przesiąkniętej wilgocią ziemi. Czarne chmury nizko płynęły w przestrzeni, czasami gęste cienie zalegały całą ulicę, a chwilami, gdy chmury nagle się rozstępowały, bladawe światło księżyca rozpraszało cienie nocne...
Cisza zresztą panowała dokoła. Dom, dziś należący do barona La Chesnaye, był zamknięty, ale z po za okiennic przeciskały się z każdego okna promienie światła.
A więc m usieli tam się znajdować!
Besnard przeszedł wzdłuż muru, okalającego park, wdrapał się na mur i dwoma rękami schwycił się za