Ekscelencja nie mógł czytać dalej; dziennik z rąk mu wypadł, i dawny członek zgromadzenia rzymskiego padł na krzesło. Schylił głowę, jak gdyby nagle wstyd rozpaczliwy ogarnął go; mówił głosem stłumionym, łzy błyszczały w jego oczach.
— Jeszcze jedna szubienica!... Zawsze nasza krew, zawsze!... W czasie, gdy my cierpimy, te nędzne Włochy śpiewają, tańczą i oddają się miłości: putta!... A więc, narodzie bezwstydny, jeśli takiem jest twoje przeznaczenie — niech się spełni!...
Pięścią w stół uderzył i mówił dalej:
— Co do mnie, mam już dość!... Dość już tego wygnania bez końca, tego tułania się po szerokim święcie, tego życia dzikiego zwierza, które poszukują i prześladują wszystkie policje świata całego! Ah, wasi panowie «młodych Włoch» pogardzają memi siwemi włosami! Dobrze! Odtąd te siwe włosy nigdy się nie skłonią przed nimi! Finita la comedia! Odzyskuję wolność!
— Jaką wolność? — zapytał Marino, wywołując uśmiech na swej twarzy.
— Chcę stać się sobą i mieć jednego tylko pana: siebie samego!
Ekscelencja wstał z krzesła i przechadzał się po pokoju wielkiemi krokami.
— Tak... Niech się stanie! Jutro napiszę do kardynała-sekretarza stanu. Znałem dawniej Antonellego, i...
— Jakto? Pan napiszesz do tego człowieka?!...
— Do niego samego. Będę prosił o łaskę i amnestję mam pewną. Per Dio, chcę stać się do innych podobnym: O Romagnuoli tornati in bastardi!
Zapalił cygaro i znów położył się na kanapie. Zamknął oczy i puszczał kłęby sinawego dymu.
— Nareszcie, ujrzę cię, Rawenno, kraju mój! i ciebie, mój pałacu del la Porta Serrata, od tak dawna opuszczony!... Ah! te szczęśliwe Włochy, które pękają z radości!... A więc, niech żyje rozkosz! Niema już
Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/16
Ta strona została przepisana.