Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/161

Ta strona została przepisana.

«Zaponmiano»... miało to znaczyć: rząd zapomniał.
Pan minister podniósł nieco głowę, uśmiechnął się nie bez odcienia złośliwości, i do dumnego hrabiego nie mniej dumny dygnitarz odezwał się wyniośle także:
— Ah, nauczka?... Zechciej jej nam pan oszczędzić!... Ale, przedewszystkiem o kim pan mówisz? O sprawcach wczorajszego zamachu? O tych bandytach z ulicy Le Peletier?... A ja mówię o innym zupełnie winowajcy... o pańskim synu...
— Mój syn?!... Co w tem wszystkiem może robić nazwisko mego syna?
Minister odpowiedział bardzo wolno, akcentując każdy wyraz:
— Syn pański zamierzał zabić cesarza!...
— Mój... mój syn!!...
Hrabia Besnard stał przed biurkiem ministra.
— ...Pan mówisz?... Ale ja tego nie rozumiem... nie, nie... niepodobna! Ja tego nie mogę rozumieć!...
Po chwili jednak wzruszył ramionami i pogardliwie się uśmiechnął:
— Waszej ekscelencji opowiedziano chyba jaką awanturę karnawałową... Musi to być podły żart! Nie chcąc wcale przyjmować do siebie wyrazów, któremi hrabia Besnard w uniesieniu szafował nieco zbyt nieostrożnie, pan minister spokojnie mówił dalej:
— W nocy z 12 na 13 stycznia, a więc onegdaj, u kobiety, u niejakiej księżnej de Carpegna, syn pański zamierzał zabić cesarza.
Księżna de Carpegna!... Nieszczęśliwy ojciec przestępcy padł na krzesło!... Hrabia Besnard zbladł okropnie, serce tak silnie biło mu w piersiach, że czuł ból niewypowiedziany, a pomimo to nie wierzył, nie mógł wierzyć!
— Niepodobna!... Niepodobna! — szeptał ten jeden tylko wyraz, nie mogąc nic więcej wymówić.