Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/173

Ta strona została przepisana.

tych kierunkach. Jasno-niebieska kopuła niebios nakrywała swym barwnym kloszem całą tę przestrzeń, którą każdy paryżanin uważał za najpiękniejszą część swego miasta, a to ostatnie za najpiękniejsze ze wszystkich miast na świecie.
Hrabia Besnard nie udał się na plac, przez boczne wyjście skierował się ku Pont-Royal. W tej chwili hrabia Besnard nie zdawał sobie sprawy ze swych czynności: nie wiedział, gdzie się znajduje, nie wiedział, która może być godzina, nie wiedział, dokąd zmierza. Jak automat, zmierzał starzec do rady stanu, nie myśląc o tem wcale... Nagle na samym rogu pawilonu Flory hrabia Besnard stanął: teraz dopiero wstąpiła weń samowiedza...
«O tak! Wszak dziś miał mówić, stanąć się zobowiązał w obronie projektu ministrów, zobowiązał się go zalecać i za cenę własnego nieposzlakowanego honoru zbawić swego syna... Chwila męki nie nadeszła jeszcze: miał całe trzy godziny w swem rozporządzeniu, te trzy godziny były jogo własnością, z tym czadem mógł robić, co mu się podoba!»
Hrabia Besnard stanął, a po chwili krótkiego namysłu wrócił tą samą drogą, którą przyszedł... Szybkim krokiem podążał teraz przed siebie. Dokąd?... Nie umiałby na to pytanie odpowiedzieć. Szedł wzdłuż Sekwany i wpatrywał się w jej ruchome fale... Od wczorajszego dnia nic nie miał w ustach, zimno go przejmowało, starzec trząsł się jak w febrze, a pomimo ostrego wiatru, nie wiedział, czy mróz krew mu w żyłach ścina, czy żar piersi rozsadza... Głowa go bolała, serce albo biło gwałtownie, albo nagle zamierało, ażeby tem większy ból mu sprawić... Starzec szedł jednak ciągle, coś mówił głośno, a przechodnie patrzyli na niego z uśmiechem. Czasem groźnie brwi ściągał i wówczas z ust jego wychodził straszny wyraz:
— Nędznik!