Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/19

Ta strona została przepisana.

Ekscelencja wskazał dzikie róże. które ozdabiały ładną dziewczynę.
— A więc nie jesteś tak dziką, jak emblemat twego stroju?
— A nadewszystko nie tak zwiędłą! — odpowiedziała śpiewaczka.
— Daj mi te kwiaty, piękna divo!
— Nigdy!... To talizman!
— Przeciwko urokowi złych oczu?
— Pańskie już nie są niebezpieczne!... Nie, lubię te kwiatki: ojciec je lubił.
— Ładny frazes!... Niech żyje uczucie! Jak się nazywasz?
— Bella.
— Pseudonym!... ale prawdziwe nazwisko, to od Boga dane?
Śpiewaczka wzruszyła ramionami!
— Oh, Bóg!...
— Do djabła!... Papistka i wolnomyślna?... Zbieg dziwny!
Bella wahać się zdawała, ale nagle zupełnie poważnie odpowiedziała:
— Panowie włosi... Widzę to... A więc nazywam się Rozyna Savelli!
Rzuciła im to nazwisko z taką dumą, jak gdyby powiedziała: jestem Falcon lub jestem Malibran. Bezwątpienia spodziewała się, że sprawi «wrażenie».
Rzeczywiście sprawiła je.
— Savelli? Znałem podczas oblężenia Rzymu niejakiego Scipione Savelli; walczył pod moje mi rozkazami i był ranny na bastjonie św. Pankracego. Dzielny człowiek.
— To mój ojciec.
— Ojciec!... Oh, wybacz pani!... Savelli?... Wywołujesz pani okrutne wspomnienia... Nazwisko, zapisane do księgi martyrologicznej świętej wolności!... Savelli, jedna z ofiar, jak mi się zdaje, pana Bonapartego...